Nasz Dziennik Sobota-Niedziela, 5-6 stycznia 2008, Nr 4 (3021)
Wybryki kameleona S. Niesiołowskiego (2)
Skrajnym przykładem kameleońskich "wyczynów" Stefana Niesiołowskiego jest - obserwowana od roku 1992 - niesamowita wręcz ewolucja jego stosunku do postkomuny oraz do prawdziwych partii prawicowych. Z zajadłego antykomunisty w ciągu kilkunastu lat Niesiołowski przemienił się w skrajnego pomniejszacza zagrożeń postkomuny, traktującego ją jako dużo mniejsze zło od partii prawicowych, a w szczególności PiS. Zyskuje on dzięki temu coraz więcej pochwał czołowych postkomunistów, od Leszka Millera po Ryszarda Kalisza. Równocześnie coraz bardziej daje upust niekontrolowanej, wręcz furiackiej nienawiści do prawicowych polityków, a zwłaszcza liderów PiS.
W pierwszych latach po czerwcu 1989 r. Niesiołowski należał do szczególnie bojowych antykomunistów w Sejmie i mediach. Wiosną 1991 r., w czasie debaty sejmowej powiedział w atmosferze wrogich okrzyków lewicy: "Panie i panowie z byłej PZPR. Została wam już tylko agresja, przeszkadzanie i klejenie się do tych foteli" (por. S. Niesiołowski: "Została im już tylko agresja", "Ład" z 7 kwietnia 1991 r.). W artykule polemicznym na łamach "Gazety Wyborczej" z 6 maja 1991 r. pt. "Spojrzenie z ZChN-u" dumnie perorował: "Jesteśmy bowiem jak wyrzut sumienia lewicy, która usiłowała raz na zawsze zniszczyć fizycznie, unicestwić, skompromitować moralnie, zniesławić i skazać na wieczne zapomnienie polską prawicę, szczególnie chrześcijańską i narodową. A ta prawica przetrwała". W tymże tekście Niesiołowski powołał się na wyrażoną w książce "Lepszy" opinię Waldemara Łysiaka, że "podczas jednego roku po oddaniu władzy komuniści wzbogacili się bardziej, niż podczas 45 lat jej sprawowania".
Od bojowego antykomunizmu do flirtu z komuną
W atakach na polityków lewicy nie wahał się sięgać do najskrajniejszych epitetów, wdając się w ciągłe "pyskówki". Potrafił na przykład przerwać sejmowe przemówienie lewicowego ekonomisty Ryszarda Bugaja napastliwym zwischenrufem: "łże jak pies". W tym czasie mocno dostawało się od Niesiołowskiego także osobom z byłej opozycyjnej lewicy laickiej i z lewicy katolickiej. W znakomitym skądinąd artykule "Reguły gry" ("Ład" z 10 czerwca 1990 r.) Niesiołowski zarzucał, że "lewica katolicka jest lojalna wobec komunistycznych dysydentów i ich uczniów". Oskarżał tam również środowiska lewicy laickiej o to, że po 1989 r. zdobyły "decydujące pozycje polityczne w Polsce" i "zablokowały procesy, prowadzące do odbudowania demokracji parlamentarnej". Zarzucał tym środowiskom, iż zyskały "olbrzymie korzyści i przywileje", "korzystając z poparcia komunistów", że są "zwolennikami demokracji sterowanej, będącej pochodną demokracji socjalistycznej".
Jakże słusznie ostrzegał przed sukcesem lewicy, który
groziłby wprowadzeniem w Polsce modelu meksykańskiego,
"gdzie jedna partia wygrywa od 80 lat wybory", "kieruje polityką
zagraniczną, decyduje o dostępie do środków przekazu, obsadza kluczowe
stanowiska". Zarzucał lewicy w Polsce, że "nie waha się przed
denuncjowaniem własnego narodu jako niedojrzałego do demokracji [jednoznaczna
aluzja do niesławnej wypowiedzi Bronisława Geremka z
1990 r., tegoż samego Geremka, z którym tak mocno
współdziałał w czasach rządu H. Suchockiej - J.R.N.], dającego zbyt łatwo
posłuch siłom nietolerancji, wymagającego impregnacji wobec wzbierającej
podobno fali nienawiści. Taką denuncjacją był na przykład apel grupy lewicowych
polityków, którzy określili się jako intelektualiści, w którym zła wola miesza
się z przeinaczaniem rzeczywistości". Niesiołowski
szczególnie ostro zaatakował lewicowców z Łodzi, pisząc, że "(...) kierowana przez Marka Edelmana
(jednego z intelektualistów sygnatariuszy) grupa, próbowała przechwycić władzę
w NSZZ 'Solidarność', mając do dyspozycji olbrzymie środki finansowe, poparcie
środowisk lewicy w kraju i na świecie, prowadziła nie przebierającą w środkach
i słowach nagonkę przeciw legalnie wybranym w wyborach 1981 roku, szkalowała,
oczerniała i niszczyła, nie zważając na żadne względy, na prawdę, racje
moralne, interesy Związku, ludzi, którzy swoim cierpieniem w więzieniu i
postawą po wyjściu udowodnili wierność ideałom 'Solidarności'. Dlaczego p. Edelman, podpisując apel o 'tolerancji', tyle pięknych słów
zawierający, nie stosuje zasad tolerancji w swojej działalności politycznej w Łodzi (...)". Tak celnie obnażał wówczas Niesiołowski obłudę i amoralność działań jednego z
czołowych pseudoautorytetów Unii Demokratycznej Marka
Edelmana. Dosłownie - nic dodać, nic ująć.
Za swoją antykomunistyczną i w ogóle antylewicową postawę Niesiołowski był wręcz znienawidzony przez ludzi postkomuny. Obrzucano go obelgami, wyzywano różnymi epitetami. Na przykład Aleksander Kwaśniewski nazwał Niesiołowskiego "Zenonem Kliszką III Rzeczypospolitej".
Wraz ze zdradą starych prawicowych ideałów przez Niesiołowskiego, w lecie 1992 r. następowała stopniowa, ale coraz wyraźniejsza ewolucja postawy łódzkiego polityka wobec komuny, której kiedyś był tak jednoznacznym przeciwnikiem. Już 21 lipca 1995 r. na łamach "Tygodnika Solidarność" wyrażano zdumienie z powodu wyraźnego "bratania się" Stefana Niesiołowskiego i naczelnego redaktora postkomunistycznej "Trybuny" Dariusza Szymczychy podczas programu "Egzamin dojrzałości" w Polsacie. Wyrażano to zdumienie nie bez kozery. Dariusz Szymczycha znany był z wielu nader agresywnych i kłamliwych ataków na środowiska chrześcijańsko-narodowe. Publicysta "Tygodnika Solidarność" Tomasz Sypniewski pisał: "(...) Jeśli jesteś właśnie świeżo po obejrzeniu 'Egzaminu dojrzałości' z Szymczychą, Czarneckim, Niesiołowskim w rolach głównych, (...) wtedy może cię najść podejrzenie, że 'ci na górze' to zgrana paczka przyjaciół, a spektakl pod tytułem - wojna o pryncypia - jest grany dla kogoś takiego, jak ty". Później doszło do kolejnej fraternizacji między Niesiołowskim a osławionym przywódcą SLD Leszkiem Millerem i ich wspólnego wystąpienia na scenie łódzkiego teatru.
Stopniowo Niesiołowski zerwał z głoszoną przez niego samego tezą, że podstawowym polskim konfliktem politycznym jest spór pomiędzy politykami obozu solidarnościowego a postkomunistami. Nagle uznał, że trzeba odsunąć na bok tego typu podziały, bo rzekomo dla Polski groźniejsze od postkomunistów są inne siły polityczne, takie jak prawicowa LPR i Samoobrona. W takim duchu wystąpił na łamach "Gazety Polskiej" (nr 42 z 2002 r.), gdzie uznał za szczególnie wielkie zagrożenia dla Polski "skrajności" z LPR i Samoobrony. Pisał we wspomnianej "Gazecie Polskiej": "W tej sytuacji podział (...) sprowadzający się do walki obozu postkomunistycznego z (...) obozem antykomunistycznej i demokratycznej opozycji, który i tak od dłuższego czasu stawał się coraz bardziej anachroniczny i pozorny, wydaje się mimo wszystko drugorzędny". Tekst Niesiołowskiego sugerował: "Porzućmy dotychczasowe spory i konflikty", skoro występują oto nowe skrajne zagrożenia ze strony LPR i Samoobrony. Znamienne, że tekst Niesiołowskiego został natychmiast z zachwytem nagłośniony w "Gazecie Wyborczej" z 12 grudnia 2002 r. w tekście Marka Beylina "Populizm ponad podziałami". Autor "Wyborczej" ogromnie cieszył się z tego, że oto Niesiołowski, niegdyś "czołowy herold walki z postkomuną", nagle wzywa do porzucenia dotychczasowych konfliktów i sporów, uważając spory z postkomunistami za "drugorzędne" w nowej sytuacji. Beylin pisał: "Cieszy mnie ten głos, proponujący działania ponad dotychczasowymi podziałami politycznymi, gdyż dowodzi, że w obliczu realnego niebezpieczeństwa można wyzwolić się z własnych nostalgii i przyzwyczajeń".
I rzeczywiście, Niesiołowski coraz bardziej wyzwalał się z "własnych nostalgii", coraz bardziej dokładając prawicy chrześcijańskiej i narodowej i coraz bardziej wchodząc w układy z postkomunistami. Doszło do tego, że zajadły bojownik przeciw komunie w ostatnich latach zaczął niezwykle ochoczo występować na łamach postkomunistycznej "Trybuny", kierowanej przez telewizyjnego "janczara" stanu wojennego Marka Barańskiego (!). Niesiołowski występował w postkomunistycznej gazecie, pełnej jadu do prawicy, z własnymi porcjami podobnego jadu przeciw rządowi PiS i prawicowym politykom, zajadle ich szkalując. W wywiadzie dla "Trybuny" z 8 lutego 2007 r. mówił o Jarosławie Kaczyńskim i Ludwiku Dornie: "To nie są ludzie straszni, to są ludzie śmieszni". W innym wywiadzie (dla "Trybuny" z 17 września 2007 r.) nazwał J. Kaczyńskiego "trzeciorzędnym opozycjonistą". W tymże wywiadzie Niesiołowski oskarżał prezesa PiS o kłamstwo, głosił, że "w swojej nienawiści do politycznych przeciwników Kaczyński posunie się do każdej podłości". Wcześniej, w lutym 2006 r., Niesiołowski wybrał sobie właśnie postkomunistyczną "Trybunę" dla snucia fantazyjnych rozważań o zbawiennych perspektywach ewentualnego rozpadu PiS i "wybicia się na niepodległość" Kazimierza Marcinkiewicza i Marka Jurka. Określił nawet warunki, na jakich Platforma mogłaby poprzeć tych polityków, gdyby "wybili się na niepodległość". Dywagacje Niesiołowskiego w postkomunistycznej "Trybunie" wywołały pełen zdziwienia komentarz publicysty "Rzeczpospolitej" Bogumiła Lufta. W numerze z 25 lutego 2006 r. Luft krytycznie ocenił medialne spekulacje na temat sporów J. Kaczyńskiego i K. Marcinkiewicza, konstatując: "Gorączkowe pogłębianie chaosu nie jest najbardziej Polsce potrzebne. A wynurzenia polityczne Niesiołowskiego na łamach 'Trybuny' wydłużają tylko rejestr zabawnych incydentów w kilkumiesięcznej historii Przejściowej RP".
Szokujące wielu ataki Niesiołowskiego na polityków prawicy zyskiwały byłemu antykomuniście tym większy poklask ze strony starej komuny. Z pochwalnym trelem na temat postawy Niesiołowskiego odezwał się nawet sam były premier postkomunistyczny Leszek Miller. W łódzkim wydaniu "Gazety Wyborczej" z 7 marca 2006 r. sławił on Niesiołowskiego w słowach: "Ja się bardzo cieszę, że Niesiołowski jest senatorem. To barwna postać, polityk o wielkim temperamencie. Rozmawiamy czasem. Byłem u niego w domu, on u mnie". Pochwały pod adresem Niesiołowskiego ze strony środowisk postkomunistycznych mnożyły się i mnożą. Ostatnio wystąpiła z nimi córka gen. Wojciecha Jaruzelskiego - Monika. Zwierzyła się na łamach "Wprost" z 16 grudnia 2007 r., iż poza LiD, na który głosowała, lubi polityków Platformy typu Stefana Niesiołowskiego. Trwa wymiana wzajemnych duserów między Niesiołowskim a postkomunistami. W wydawanym przez niemieckiego Springera "Dzienniku" z 24 grudnia 2007 r. opublikowano serdeczne życzenia Niesiołowskiego dla jednego z filarów postkomuny Ryszarda Kalisza: "Oprócz zdrowia, spokoju, szczęścia, także życzę, aby nie było już nigdy między nami wymiany inwektyw. I także, by nie zatracił swej ogromnej pogody ducha i wrodzonej jowialności".
31 grudnia 2007 r. na łamach "Newsweeka" doszło do wymiany kolejnej porcji wzajemnych "czułości" słownych między Niesiołowskim a Kaliszem, nazwanym kiedyś przez obecnego wicemarszałka Sejmu "pornogrubasem". Niesiołowski pisał m.in.: "Panu Kaliszowi życzę wszystkiego, co najlepsze i jeszcze raz go przepraszam za nieporozumienia. Oby wszystkie jego spory kończyły się, tak jak nasz". Kalisz bardzo ciepło odwzajemnił się za te życzenia, pisząc do Niesiołowskiego: "Życzę mu, by był taki, jaki jest. Otwarty w debacie politycznej, elokwentny, błyskotliwy w swoich sądach. Żeby spełniał się na wszystkich polach. I żeby był szczęśliwy".
Warto przypomnieć tu jakże wymowne stwierdzenia Roberta Walenciaka na łamach postkomunistycznego "Przeglądu" z 8 stycznia 2006 roku. Pisząc o Niesiołowskim jako o "głównym zagończyku PO", Walenciak akcentował: "Jacek Kuroń mawiał, że ludzie mają nie tyle poglądy polityczne, ile temperament. Jeśli chodzi o Niesiołowskiego, trafił w dziesiątkę. Ten senator z Łodzi przez 15 lat III RP szalał na sejmowej trybunie lub w telewizyjnym studiu - jako ZChN, AWS, w ogóle jako twarda prawica. I nagle trafił do Platformy, bo Polska się przesunęła. I tam też szaleje. Kiedyś walczył z komuną, a teraz z chłopcami z LPR i dygnitarzami z PiS. Idzie mu to pięknie, ci sami dziennikarze, którzy parę lat temu mówili, że to lekki oszołom, dziś chodzą i opowiadają, jaki to inteligentny i błyskotliwy polemista".
Jak na tle wymienionych powyżej faktów wyglądają groteskowe zapewnienia Stefana Niesiołowskiego o jego rzekomej i niebywałej wierności raz przyjętym poglądom? W 1992 r. zapewniał: "Zawsze będę cenił ludzi, którzy w trudnych czasach pozostawali wierni wartościom, do których inni doszlusowują dopiero dziś albo od niedawna" (cyt. za "Wprost" z 16 sierpnia 1992 r.). Zapytajmy, co sam Niesiołowski ma wspólnego z postawami wierności wyznawanym wartościom?
Przytoczyłem tu tak liczne cytaty z różnych zakrętów i manowców życiowych Stefana Niesiołowskiego. W starej, XVIII-wiecznej encyklopedii pisano: "Koń jaki jest, każdy widzi". Każdy może z łatwością przekonać się dzięki odpowiednim lekturom, jak pokrętna i kameleońska była droga życiowa obecnego wicemarszałka Sejmu z ramienia PO. Jak na tym tle można określać jego kolejne ordynarne etykietki wystawiane ludziom, którzy w odróżnieniu od niego byli prawdziwie wierni, uczciwi i jednoznaczni w swoich drogach życiowych i poglądach? Czymże jest Niesiołowski wobec postaci tak szkalowanego przez niego Ojca Dyrektora, który stworzył tak wiele ważnych dzieł - instytucji służących Bogu i Narodowi?!
Czołowy nienawistnik anty-PiS-owski
Ciągłemu "ocieplaniu" stosunków Niesiołowskiego z postkomunistami towarzyszą tym zajadlejsze jego ataki na polityków z prawicowego PiS. Symbolem przebrania jakiejkolwiek miary w tym względzie przez Niesiołowskiego było jego stwierdzenie na łamach "Gazety Wyborczej" w styczniu 2007 r. piętnujące rząd Kaczyńskiego jako "najgorszy, najbardziej cyniczny, obłudny i niemoralny gabinet w historii demokratycznej Polski" (por. S. Niesiołowski: "Zły prezydent, zły rząd, zły rok", "Gazeta Wyborcza" z 15 stycznia 2007 r.). A więc jako rząd gorszy nie tylko od rządów "żółwia" - grubokreskowicza Tadeusza Mazowieckiego, nieudacznika Jana Krzysztofa Bieleckiego, marionetkowej Hanny Suchockiej, ale także od postkomunistycznych rządów Józefa Oleksego, Włodzimierza Cimoszewicza, Leszka Millera czy Marka Belki (!). Swego rodzaju kropkę nad "i" postawił Niesiołowski już w tytule swego tekstu dla "Dziennika" z 27 września 2007 r.: "PiS jest o wiele groźniejszy dla Polski niż lewica". Anty-PiS-owskie fobie Niesiołowskiego celnie scharakteryzował Robert Mazurek na łamach tygodnika "Wprost" z 21 stycznia 2007 r., pisząc: "Niesiołowski napędzony obsesyjną nienawiścią do Kaczyńskich, którzy w 2001 r. uniemożliwili mu wejście do PiS i skazali na cztery lata banicji, spędzone razem z muchówkami, nawet nie próbuje posługiwać się merytoryczną argumentacją. Mocniej dokopać, porównać do Stalina, Lenina albo Gomułki, nazwać łgarzem - to retoryka i zasób środków perswazji najodważniejszego polityka PO" (por. R. Mazurek: "Bohater ostatniej ławki", "Wprost" z 21 stycznia 2007 r.). Gwoli ścisłości warto dodać, że skrajnie nienawistne uprzedzenia Niesiołowskiego do J. Kaczyńskiego mają znacznie wcześniejszy rodowód niż rok 2001, gdy został wzgardzony przez PiS; ówczesna wzgarda tylko pogłębiła jego fobie. Niesiołowski już atakował Jarosława Kaczyńskiego za jego krytyczny stosunek do liderów AWS. W artykule dla "Gazety Wyborczej" z 5 maja 1999 r. perorował o rzekomej "wyraźnej degeneracji intelektualnej Kaczyńskiego". Zarzucał mu, że twórca PC krytykował wszystkie kolejne gabinety III RP, niezmiennie uruchamiając przy tej okazji procesy ich destrukcji".
Do szczególnie podłych wybryków anty-PiS-owskiej nienawiści S. Niesiołowskiego należało jego gorąco oklaskiwane (!) wystąpienie na konwencji Platformy Obywatelskiej z 21 maja 2006 roku. Zarzucił tam Jarosławowi Kaczyńskiemu, że jakoby "najbardziej pod względem mentalności, pomysłów gospodarczych, jakiegoś takiego zacofania, niechęci do dziennikarzy i inteligencji, przypomina - bardzo mi przykro, panie prezesie - Władysława Gomułkę. Zwłaszcza w późnym okresie. On się zewnętrznie do niego upodabnia; ten skrzekliwy głos, ten sposób argumentacji, to przeciąganie sylab i końcówek. To jest jakaś recydywa 'gomułkowszczyzny' nad Polską. W tej ekipie jest też oczywiście jeden kandydat na Moczara i drugi na generała gazrurkę. Otóż, proszę Państwa, Platformy, jest po to, żeby Gomułka, Moczar i gazrurka jak najkrócej rządzili Polską" (cyt. za udostępnionym "Angorze" przez TVN 24 tekstem wystąpienia S. Niesiołowskiego pt. "Razem zajmowaliśmy się Leninem", "Angora" z 4 czerwca 2006 r.). Nader celnie skomentował ten występ "nienawistnika" Niesiołowskiego świetny prawicowy publicysta Marian Miszalski, pisząc: "Występy Niesiołowskiego w barwach PO żywo przypominają zapluwanie się Gomułki na partyjnych zjazdach, ale - nie wiedzieć czemu - Niesiołowski widzi podobieństwo nie w swoich wystąpieniach i w reakcjach partyjnych towarzyszy z PO (reagowali jak aktyw PZPR-owski), ale w wystąpieniach Kaczyńskich! Tak, jak Gomułce, na starość 'rzuca mu się na oczy', czy też służy jak umie? 'Rad staratsa, wasze wieliczestwo' - słynna mentalność 'liberała'?" (por. M. Miszalski: "Idą lepsze czasy", "Najwyższy Czas" z 7 stycznia 2006 r.).
Warto przypomnieć, że pięć miesięcy wcześniej ten sam Marian Miszalski dał świetny miniportret zachowań S. Niesiołowskiego, pisząc: "Tymczasem na czołowego agitatora łże-liberałów wyrasta neofita senator Niesiołowski. Chłopina musi się teraz wkupić w łaski PO, toteż wszędzie go, w tych mediach jeszcze, pełno: krąży dowcip, że nawet jak się otworzy sedes, to wyskakuje senator Niesiołowski. Senator Niesiołowski orze, jak może, to znaczy opowiada głupstwa, których starzy, wytrawni łże-liberałowie, już by publicznie raczej nie mówili, żeby nie skompromitować się bardziej. Senator Niesiołowski najwyraźniej spłaca dług na platformiarskiej liście..." (por. M. Miszalski: "Na zakręcie", "Najwyższy Czas", 7 stycznia 2006 r.).
Niesiołowskiemu tak się spodobały wymyślone przez niego głupawe porównania J. Kaczyńskiego do W. Gomułki, że starał się je wciąż ponawiać i "twórczo" rozwijać. Na przykład w artykule "Kaczyńscy cynicznie oszukują własny naród" ("Życie Warszawy" z 9 stycznia 2007 r.) pisał o rzekomym, uderzającym podobieństwie Jarosława Kaczyńskiego do Władysława Gomułki: "Podobieństwo dotyczy nawet głosu, sposobu mówienia, akcentowania, okularów, typu łysiny, łupieżu, a nawet sposobu trzymania się mównicy". Swym porównaniem (dywagacja na temat łupieżu) Niesiołowski, nie pierwszy raz zresztą, przekroczył granice chamstwa. Jego wybryki już w maju 2006 r. wywołały konkretną, zrozumiałą ripostę szefa klubu parlamentarnego PiS Przemysława Gosiewskiego. Zalecił on członkom swego klubu: "Parlamentarzyści proszeni są o nieprzyjmowanie zaproszeń do audycji medialnych, w których udział bierze senator PO Stefan Niesiołowski". Zalecenie Gosiewskiego spotkało się z powszechnym zrozumieniem w klubie parlamentarnym PiS. "Senator [Niesiołowski - J.R.N.] wykazuje się wręcz zwierzęcą nienawiścią do PiS-u. Nie widzimy powodu, dla którego mielibyśmy dawać mu okazję do kolejnych ataków" - tłumaczył poseł PiS Adam Hofman (por. tekst J. Harłukowicza: "Szlaban na Niesiołowskiego", "SuperExpress" z 25 maja 2006 r.).
W tej rzeczywiście iście zwierzęcej fobii Niesiołowskiego na punkcie PiS swoją rolę odegrało - poza zdecydowanym odrzuceniem jego starań o wejście do partii Kaczyńskich w 2001 r. - także zablokowanie przez PiS kandydatury Niesiołowskiego na wicemarszałka Senatu. Z drugiej strony, jednak trudno było wymagać od PiS, by zgodziło się na wybór Niesiołowskiego, który tylekroć atakował tę partię za pomocą najbardziej niegodziwych oszczerstw i pomówień. Obserwatorzy zastanawiali się nad niezrozumiałymi przyczynami upierania się PO przy tak odpychającej inne partie kandydaturze. Jacek Łęski pisał w "Gazecie Polskiej" z 3 listopada 2005 r. o kandydaturze Niesiołowskiego na wicemarszałka Senatu: "Gołym okiem widać, że jego [Niesiołowskiego - J.R.N.] główną zaletą w tej sytuacji było to, że wielokrotnie napastliwie pisał o Kaczyńskich (...). Po kiego licha Platforma uparła się przy Niesiołowskim? Wygląda na to, że tylko dla draki". Kilkutygodniowe upieranie się Platformy przy kandydaturze Niesiołowskiego było faktycznie czymś ogromnie groteskowym. Wreszcie PO złamała się i wysunęła innego kandydata na wicemarszałka Senatu - prof. M. Ziółkowskiego. Żeby było śmieszniej, jego kandydaturę przedstawił kolegom senatorom sam odrzucony przez większość Senatu nieszczęsny Niesiołowski. Żeby było jeszcze śmieszniej, Niesiołowski, przedstawiając nowego kandydata na wicemarszałka Senatu, zachęcał: "Jest spokojny i nieagresywny, a to zaleta w dzisiejszych czasach". I to powiedział właśnie on, Niesiołowski, najagresywniejszy spośród parlamentarnych warchołów! Nagle cała sala Senatu zatrzęsła się od ogromnego, żywiołowego rechotu.
Jak nachalnie nieprawdziwe były filipiki Niesiołowskiego przeciw PiS, można było się bardzo łatwo przekonać, czytając jego artykuł w "Tygodniku Powszechnym" z 11 grudnia 2005 roku. Według Niesiołowskiego, "Sukces wyborczy Kaczyński odniósł, co do tego opinie specjalistów są zgodne, dzięki kłamstwu Jacka Kurskiego na temat rzekomych proniemieckich filiacji dziadka Tuska, które przeszły na wnuka". Niesiołowski napisał absolutną brechtę. Skąd doprawdy wytrzasnął swą opinię o rzekomych "zgodnych opiniach specjalistów", to już jego słodka tajemnica. Jakoś nie przypominam sobie specjalistów, którzy uznali sprawę służby dziadka Tuska w Wehrmachcie za coś, co przeważyło szalę na rzecz Lecha Kaczyńskiego. Akcentowano nawet, że cała sprawa przejściowo zabrała trochę głosów L. Kaczyńskiemu na skutek ogromnej wrzawy medialnej rozpętanej przeciw PiS.
Zoologiczne wręcz fobie Niesiołowskiego wobec PiS najlepiej ilustruje jego własne stwierdzenie z artykułu w "Wyborczej": "(...) wszystko, co jest złe dla PiS, jest dobre dla Polski" (por. S. Niesiołowski: "IV RP jak PRL", "Gazeta Wyborcza" z 14 lipca 2006 r.).
Śladem muchy plujki
W ciągu ostatnich kilku lat Niesiołowski dostarczył ogromnie wiele dowodów potwierdzających jakże celną opinię satyryka Marcina Wolskiego na jego temat z czerwca 2006 r.: "Senator Niesiołowski tyle lat badał muchy plujki, że upodobnił się do jednej z nich". Trudno byłoby dziś znaleźć kogoś z prawicy, kogo Niesiołowski dotąd jeszcze nie zdążył opluć i obsmarować w swych wystąpieniach-pomówieniach. Chyba najobrzydliwszym z tych opluwań ze strony Niesiołowskiego było jego - opublikowane w postkomunistycznej "Trybunie" - porównanie byłego premiera Jana Olszewskiego do starego knura! Niesiołowski napisał w "Trybunie" expressis verbis o Olszewskim: "On był prekursorem Jarosława Kaczyńskiego. Teraz mi się z kolei 'Folwark zwierzęcy' Orwella przypomina. Tam był stary knur Major, który był prekursorem knura Napoleona (...). Potęga starego Majora polegała na tym, że już nie żył. Może o to właśnie tu chodzi" (cyt. za "Polityką" z 13 października 2007 r.). Andrzeja Gwiazdę, odznaczonego Orderem Orła Białego za zasługi w walce z komunizmem i wybranego przez większość Senatu na członka Kolegium IPN, Niesiołowski nazwał "człowiekiem niegodnym, oszczercą, człowiekiem nikczemnie podłym" (por. "Dziennik" z 12 maja 2007 r.). O innych czołowych postaciach "Solidarności" z lat 1980-1981 i późniejszej opozycji: Annie Walentynowicz, Krzysztofie Wyszkowskim i Joannie Dudzie-Gwieździe pisał jako o "notorycznych oszczercach, organizatorach obrzydliwej nagonki przeciw historycznemu przywódcy 'Solidarności'" (por. "Gazeta Wyborcza" z 15 stycznia 2007 r.). Wśród innych wybryków "niesiołowszczyzny", czyli słowotoku pełnego nienawiści, możemy znaleźć m.in. uznanie Jacka Kurskiego za typowy przykład "marcowego dziennikarstwa" połączonego z "politycznym chuligaństwem" i nazwanie przewodniczącej KRRiT Elżbiety Kruk "symbolem mentalności cenzorskiej i zajadłego partyjnictwa ślepego na wszystkie argumenty" ("Gazeta Wyborcza" z 14 lipca 2006 r.). Szczególnie podłe było użyte przy tym sformułowanie Niesiołowskiego, wybielającego postkomunistyczną propagandystkę Danutę Waniek kosztem prawicowego polityka Elżbiety Kruk: "W porównaniu z panią Kruk nawet Danuta Waniek może być wzorem poszanowania pluralizmu i wrażliwości drugiej strony". Niesiołowski posunął się do wymyślania od "szkodników" J. Kaczyńskiemu, A. Macierewiczowi i Ojcu Dyrektorowi T. Rydzykowi, od "kanalii" senatorowi profesorowi Ryszardowi Benderowi i europosłowi Maciejowi Giertychowi, od "szczurołapów" temuż M. Giertychowi i Andrzejowi Lepperowi. Przywódcę Polaków w całej Ameryce Łacińskiej, tak zasłużonego prezesa USOPAŁ Jana Kobylańskiego, Niesiołowski oszczerczo określił jako "podejrzanego o szmalcownictwo" (por. "Życie Warszawy" z 11 grudnia 2006 r.). O ministrach: Zbigniewie Ziobrze, Annie Fotydze i Wojciechu Jasińskim, mówił jako o "kreaturach" (cyt. za: "Nasz Dziennik" z 31 sierpnia 2007 r.). Przy innej okazji określił Dorna, Gosiewskiego i Ziobrę jako "lizusów" ("Życie Warszawy" z 9 stycznia 2007 r.). Ministra Adama Lipińskiego określił jako "jednego z głównych zauszników prezesa Kaczyńskiego" i zarazem osobę winną "korupcyjnych zachowań" (por. "Życie Warszawy" z 11 grudnia 2006 r.).
20 stycznia 2006 r. na łamach "Gazety Wyborczej" zaatakował Adama Bielana jako "zakłamanego", Zbigniewa Wassermanna jako "operetkowego", Zbigniewa Ziobrę jako "zakompleksionego", Ludwika Dorna jako "aroganckiego". Szefa CBA Mariusza Kamińskiego napiętnował jako człowieka rzekomo "całkowicie niezdolnego do pełnienia ważnych funkcji w demokratycznym państwie prawa", "Robespierre'a bez gilotyny" (tamże). W tymże tekście na łamach "Wyborczej" zaatakował również Jarosława Kalinowskiego z PSL, twierdząc, że jest to polityk, "któremu wszystko jedno - SLD czy PiS, byle tylko być w rządzie". Niesiołowski tak ostro atakował wówczas Kalinowskiego z PSL, myśląc, że PSL wejdzie do rządu z PiS. Nie przewidział, goniąc za "co lepszymi konfiturami", iż ludowcy wybiorą koniunkturalnie właśnie jego partię - PO. W tekście "Ocalmy Polskę z ludzi strasznych" ("Gazeta Wyborcza" z 10 lutego 2006 r.) z furią napadł jako na jednego ze "strasznych ludzi" rzecznika praw obywatelskich Janusza Kochanowskiego, twierdząc, że "reprezentuje w odniesieniu do swojego wielkiego poprzednika poziom nieporównywalnie niższy, pod każdym względem żenujący".
Strona ta jest częścią serwisu www.lustracja.eu